piątek, 21 maja 2010

Orly Happily Ever After

I żyli długo, i szczęśliwie. Powiedzmy ;)
Lakier kupiony po pierwsze dla koloru (cudowna malinka, lekko już przejrzała), po drugie dla nazwy (kto nie lubi szczęśliwych zakończeń? :D).

Dalej jestem zakochana i w kolorze, i w nazwie. Jednak sam lakier to dla mnie jakieś nieporozumienie. Przykro mi, że nie mogę dołączyć do blogowych fanek Orly, których ciągle przybywa.

HEA ma taką dziwną konsystencję - niby jest rzadki ale jednak ciągnący, bardzo w stylu Zoyek. Źle mi się nakładał, pędzelek nie chciał ze mną współpracować. Kiedy pierwszy raz go nałożyłam bardzo brzydko wysechł mi przy skórkach, teraz nie miałam tego problemu (na szczęście). Trwałości nie mogę ocenić, bo nie nosiłam go długo. Jednak chyba wszystkie Orly są pod tym względem dość przyzwoite.

Teraz przejdę do koloru. W buteleczce wygląda jak kremowa, ciemna malina. W mocnym albo sztucznym świetle wychodzi z niego delikatny shimmerek (u mnie widoczny na drugim zdjęciu z lampą). Normalnie w dzień wygląda jak kremik :) Bardzo mi się ta jego dwuznaczność podoba :D Ciągle się waham co z nim zrobić - chętnie potrzymałabym go ze względu na kolor, jednak czy jest sens?


4 komentarze:

  1. Śliczny kolor :) Prawdziwa, dojrzała malinka

    OdpowiedzUsuń
  2. to jest chyba coś podobnego do tego Diora którego wrzuciłam u siebie. Bardzo mi się podoba ten kolor.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tobie się przynajmniej udało nim równo pomalować paznokcie i nie zalać sobie połowy skórek - mi nie wyszło, próby były dwie, dalszych na razie nie przewiduję :]

    OdpowiedzUsuń
  4. Udało mi sie tylko dlatego, że malowałam znaną nam metoda 'maluj i zaciapaj sobie skórki'. A ile miałam roboty ze zmywaniem tego lakieru ze skórek to moje...

    OdpowiedzUsuń