Orly Charged Up to odcień fioletu z nutką niebieskości w tle. Nie zawiera drobinek, daje jednolite i kremowe wykończenie.
Niezbyt jestem zadowolona z pędzelka, jest długi, dość wąski i mało sztywny, trudno nim operować po płytce (nie umywa się do pędzelka O.P.I).
Jedna warstwa słabo kryje i daje efekt smug i prześwitów. Konieczne są co najmniej 2 warstwy, myślę że najlepszy efekt dadzą jednak 3 warstwy.
piątek, 11 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Aguś, a jak byś porównała odcień na zdjęciach do rzeczywistego? Czy kolor skłania sie bardziej ku fioletowi czy niebieskości?
OdpowiedzUsuńAggie :* wymieniłam ostatnie zdjęcie na poprawione nieco w PS. Teraz chyba wszystkie są w miarę takie same. To zdecydowanie fiolet tylko bez purpury a z kropelką niebieskiego.
OdpowiedzUsuńOstatnie zdjęcie fajne!
OdpowiedzUsuńWidzę, że zaczynają się nam fazy na rózne odcienie niebieskiego...
:D ano. Ten tu to fiolet ale jak ostatnio przeglądałam w necie kolekcje Misy to patrzyłam tylko na niebieskie wariacje
OdpowiedzUsuńdwie warstwy wyglądają przyzwoicie:)
OdpowiedzUsuńladny odcien fioletu, ale chyba ostatnie zdjęcie oddaje najbardziej kolor:)
są niewielkie prześwity :/ jednak 3 warstwy byłyby najlepsze.
OdpowiedzUsuńPiękny ten fiolet. I masz cudny odcień skóry, taka królewna śnieżka (choć wiem, że zdjęcie pewnie nie oddało w pełni pigmentacji skóry).
OdpowiedzUsuńdziękuję Basiu :* w rzeczywistości aż tak biała nie jestem, wciąż walczę z resztkami wakacyjnej opalenizny
OdpowiedzUsuń